środa, 27 marca 2013

"Blisko, bliziutko, bliziuteńko"

      Pierwszy post na blogu wcale nie będzie dotyczył mojej ulubionej książki. Nie będzie to ta, która wzbudziła najwięcej emocji i kontrowersji. Nie będzie to nawet książka znienawidzona, bo taka dla mnie nie istnieje... bo czy można nienawidzić jakiekolwiek książki? Owszem mogą wywoływać skrajną złość, rozczarowywać, nudzić, dręczyć (szczególnie niektóre lektury szkolne mają do tego predyspozycje), oburzać, wzbudzać obrzydzenie, smucić, przerażać, niepokoić. Jeśli już przeczołgam się przez książkę wzbudzającą powyższe emocje, to najgorsze co może ją spotkać z moje strony to to, że już nigdy do niej nie wrócę. Jeśli natomiast książka jest naprawdę nie do zniesienia, to po prostu odkładam ją na półkę (własną czy też biblioteczną). Książek przeczytanych nie da się znienawidzić. 
Rola konchy w powieści wydaje mi się tak istotna, że postanowiłam umieścić jej mizerną namiastkę na zdjęciu.
      Wracając do sedna sprawy - pierwszy post będzie dotyczył książki:

Autor:  William Golding
Tytuł: Władca much
Tłumaczenie: Wacław Niepokólczycki
Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Wydanie pierwsze: Warszawa 1967
      Czytam ją już trzeci albo drugi raz (pamięć mnie zawodzi), ale nieodmiennie wzbudza we mnie niepokój, z serii tych, co świdrują człowiek jak burczenie w brzuchu i każą mu się zastanawiać, co właściwie trzyma w ryzach naszą zwierzęcą naturę - nasze popędy. Odpowiedź kołacze mi w głowie od jakiegoś czasu - to wstyd. Wstyd, który odczuwamy, widząc dezaprobatę (czy też choćby spodziewając się jej) ze strony osób, stojących w jakimkolwiek sensie wyżej od nas. W książce Goldinga dzieci - rozbitkowie na bezludnej wyspie - czują się wolne od wstydu i strachu wywoływanego karcącym spojrzeniem dorosłych, ale jednocześnie tracą też coś w rodzaju płaszcza ochronnego, którym wcześniej otaczali ich rodzice. Zaczynają odczuwać irracjonalny strach przed "zwierzem", który wydaje się funkcjonować w ich wyobraźni na równi z nocnymi potworami z szafy czy spod łózka. Różnica polega na tym, że obok dziecięcej sypialni najczęściej czuwał opiekuńczy rodzic - na wyspie zaś dzieci wydane są włochatym łapom ciemności, pomrukom i poszumom wieczoru, dzięki którym strach skłębia się jeszcze bardziej w ich umysłach.
      Wydaje mi się, że strach dzieci udzielił się i mnie. Szczególnie po scenie, w której Simon doznaje udaru słonecznego i rozmawia z tytułowym Władcą Much. Po wieczornej lekturze miałam ochotę ciągle oglądać się za siebie i sprawdzać czy przypadkiem cień na ścianie nie nabrał ochoty, by zerwać się i wpaść na mnie. 
      Strach i brak nadzoru dorosłych sprawiają, że dzieci dopuszczają się okrucieństwa (dla mnie jest to jedno ze słów - kluczy związanych z tą książką), stają się bezmyślnymi niewolnikami swoich popędów. Chęć zabawy zagłusza ich głos rozsądku. O ile takiej postawy można się spodziewać po kilkulatkach, których wyższe mózgi mogły jeszcze nie ukształtować odpowiednich połączeń odpowiedzialnych za prawidłowe reakcje społeczne, o tyle tego typu zachowanie dziwi mnie nieco jeśli chodzi o nastolatków (Ralf ma przecież prawie 13 lat). U Jacka i chłopców z chórku (początkowo także u Ralfa) dochodzi do czegoś w rodzaju regresji rozwojowej. Niższe ośrodki mózgu przejmują kontrolę nad płatami czołowymi. Dzieci nie potrafią poradzić sobie w konstruktywny i akceptowalny społecznie sposób ze swoim strachem i gniewem, nie umieją okazać empatii maluchom, nie otaczają ich opieką, nie dążą do współpracy. Za wszystkie te, jakże istotnie społecznie odruchy, odpowiedzialne są właśnie wyższe partie mózgu - jedna z niewielu rzeczy, które odróżniają nas od zwierząt.
    Jedynie Prosiaczek zdaje się zupełnie odporny na zezwierzęcenie. Jest jednak pulchnym, gapowatym astmatykiem, co czyni z niego pośmiewisko a nie przywódcę grupy. Nawet to, że posiada okulary - rzecz dla chłopców niezbędną do rozniecania ognia - nie czyni go kimś ważnym w grupie.
     Wydaje mi się, że książka wzbudza we mnie taki niepokój, bo jej bohaterami są właśnie dzieci dopuszczające się okrucieństwa. Dzieciństwo kojarzy nam się raczej z niewinnością, myśląc "dziecko" widzimy przed oczami słodkiego berbecia, a nie zakrwawionego dzikusa mierzącego włócznią w rówieśnika. Wiem jednak, że dzieci potrafią być okrutne - w obiegowej opinii dzieci z pasją oddają się wyrywaniu muchom skrzydełek. Jest to z pewnością powiązane z tytułem i rodzi pytanie, które z dzieci jest tytułowym "Władcą much"? Jeśli trzymać się tej interpretacji tytułu, to, moim zdaniem, powinien on mieć liczbę mnogą. Tytuł serialu o Czesiu i jego kumplach - okraszony wiązanką błędów ortograficznych - ma właśnie liczbę mnogą. A jeśli Władca much miałby być tylko jeden, to postawiłabym na Rogera lub Jacka.
      Dzieci nie przejawiają jednak okrucieństwa jedynie poprzez wyrywanie skrzydełek muchom, ciągnięciem kota za ogon, wleczeniem przywiązywanych do roweru żab po asfalcie (nie zmyśliłam - widziałam). Pierwsze karty powieści pokazują okrucieństwo dziecka, z którym chyba wszyscy się spotkaliśmy. Ralf lekceważy Prosiaczka, wyśmiewa go, porzuca - pewnie z wielu względów, ale jest to z jego strony okrutne. Dalej sprawy mają się już tylko gorzej: szarpanie, psychiczne i fizyczne znęcanie się nad maluchami, bicie, w końcu dwa nieumyślne zabójstwa i ostatecznie - planowanie morderstwa. Upadek, regresja, utrata niewinności.
     Jak doszło do tego, że początkowo idylliczny wyspa - wymarzone miejsce do wspólnej zabawy - zamieniła się w piekło? Wydaje mi się, że to brak nadzoru, owego karcącego spojrzenia był przyczyną, choć z pewnością nie jedyną.  Najbardziej widać to u Rogera. W czwartym rozdziale rzuca w bawiącego się malucha kamieniami tak, by nie trafić. Narrator komentuje to w ten sposób: "Oto niewidzialne, lecz jakże silne tabu dawnego życia. Bawiące się dziecko było nietykalne -strzegli go rodzice, szkoła, policja, prawo. Ruch ręki Rogera warunkowała cywilizacja, która nie wiedziała o nim nic i leżała w gruzach". Zahamowanie wkrótce się ulotnią, bariery ukonstytuowane przez społeczeństwo upadną, w świecie wiecznej zabawy, gdzie wszystko jest dozwolone, Roger stanie się kimś w rodzaju kata Jacka.
    Jack jest bardzo interesującą postacią. Kieruje nim żądza władzy, chęć sprawowania kontroli, dodatkowo podsycona przez rywalizację z Ralfem i kilka dotkliwych upokorzeń. Mogę to zrozumieć. Nawet wśród maluchów, chęć sprawowania nad kimś kontroli jest żywa: "Uczucie panowanie na żywymi stworzeniami przejęło go [małego Henry'ego] do najwyższych granic (...), dając mu złudzenie władzy."  Przy tym Jack aż do samego końca zdaje się traktować pobyt na wyspie, jako wieczną zabawę - takie wakacje w Krainie Leniów z "Pinokia" - chciałoby się powiedzieć. Wydaje się też być słaby psychicznie, narrator podkreśla kilka razy, że malowanie twarzy pozwala ukryć mu wstyd i daje poczucie pewnożądza krwi i polowania. I to mnie już nieco dziwi - możne ma to jakiś związek z pierwszą porażką, której doznał jako myśliwy, kiedy zawahał się przed zabiciem zaplątanego w gąszcz prosiaka. Tabu zabijania - nawet zwierząt - wydawało się ciągle obowiązywać na początku powieści: Jack nie może się zdobyć na zabicie prosiaka, bo "wstrzymywała go  okropność tego czynu - bo widok noża przeszywającego żywe ciało i widok krwi byłyby nie do zniesienia". W miarę upływu czasu wszelkie bariery i opory upadną.
ści siebie, wolności i bezkarności. Lecz Jacka trawi jeszcze jedna żądza -
     Wydaje mi się, że postać Jacka jest kluczem do słów Władcy much, z którym rozmawia Simon: "A ty wiedziałeś, prawda? Że jestem częścią was? Blisko, bliziutko, bliziuteńko? Że to przeze mnie wszystko na nic? Że jest tak, jak jest?" To chęć zabawy, żądza krwi i władzy a także strach doprowadziły chłopców do zezwierzęcenia. Władca much to w tym sensie nic innego jak my sami, nasze popędy, które powstrzymuje jedynie racjonalna część mózgu, w której zakodowane są wzory zachowań społecznie właściwych.

Uff... ale się rozpisałam, postaram się, by następne posty nie były takie kolosalne. Cóż... dobra książka, to też taka, która daje do myślenia, a ta jest fenomenalna... nie bez kozery została nagrodzona Noblem.

Tagi dla zbłąkanego maturzysty: władza, przyjaźń, bezludna wyspa, zło, maska, diabeł, idylla, dzikus, okrucieństwo, śmierć, zabójstwo.