wtorek, 10 września 2013

Do widzenia, Mordimerze Medderdinie...

 Jako, że zakończyłam lekturę nowszych części cyklu inkwizytorskiego, ten wpis zawierał będzie sporo cytatów dotyczących jego głównego bohatera - Mordimera Medderdina. Od dłuższego czasu zaniedbuję swój zeszyt z cytatami, więc nich tym razem blog przejmie jego rolę. Ostatnia z nowych części cyklu inkwizytorskiego Jacka Piekary nosi tytuł Ja inkwizytor. Bicz Boży. To pierwsza, jak do tej pory, powieść w cyklu, na wydanie czeka ponoć kolejna - Rzeźnik z Nazaretu, opowiadający historię Jezusa z alternatywnego świata stworzonego przez Piekarę. Ale do rzeczy... 


              Mordimer Medderdin z tego tomu to nadal młody, choć już zaprawiony w bojach ze złem, inkwizytor służący pod komendą Gregora Vogelbrandta. Nasz bohater brał już udział w bardzo szeroko zakrojonym śledztwie i okoliczności sprawią, że tym razem sam takowe poprowadzi. A sprawa wygląda bardzo dziwnie, bo oto biskup sodomita sam wchodzi na stos i podpala go. Wcześniej uprzedzeni tajemniczym listem inkwizytorzy, mogą już tylko oglądać dopalające się szczątki. Intryga w książce okazała się dość interesująca i zagadkowa. Szczególnie ciekawie przedstawiają się rozmowy Mordimera z mordercą - tajemniczym i nieuchwytnym człowiekiem, znającym sporo tajemnic. Opis książki z tyłu okładki rzeczywiście obiecuje, że powieść sporo nam wyjaśni, jeśli chodzi o przeszłość świata stworzonego przez Piekarę. No cóż... według mnie, odkryte tajemnice zrodziły tylko nowe pytania. Z pewnością autor wie, jak podtrzymać w czytelniku głód informacji.
              Czarne poczucie humoru znów nie opuszcza w Biczu Bożym Mordimera i bardzo dobrze, bo brakowało mi tego na przykład w Wieżach do nieba

Wiadomo przecież, że nie jeden, nie dwóch i nie dziesięciu feudałów zginęło w naszym przesławnym Cesarstwie w czasie polowań. Bo a to koń się potknął w galopie (wcześniej dziwnym trafem nie dociągnięto popręgów), a to nagły poryw wiatru odmienił lot strzały i zamiast w bok jelenia trafiła ona w plecy nieszczęśnika (...). Krótko mówiąc, polowania w naszym chwalebnym Cesarstwie miały to do siebie, że nie do końca było wiadomo, kto w nich jest myśliwym, a kto zwierzyną, i myśliwi często przeżywali w związku z tym bolesne rozczarowanie.

              Główny bohater całego cyklu, jakkolwiek przerażająco żarliwy w wierze, z pasją i oddaniem wykonujący swoją służbę, całkiem zdroworozsądkowo podchodzi do niektórych aspektów życia i  powinności inkwizytorskie dopasowuje do własnych przekonań:

Ledwo zdążyliśmy odetchnąć po rozmowie u Gregora, kiedy usługujący mu chłopak karczmarza obudził każdego z nas głośnym łomotaniem w drzwi. Nie byłem tym faktem zachwycony, gdyż za okiennicami ledwo co przebłyskiwała szaro - różowa zapowiedź świtu. Oczywiście inkwizytorzy mogą wstawać nawet równo z brzaskiem i klęcząc na zimnych, twardych kamieniach, modlić się tak długo, aż omdleją z braku sił. Pytanie tylko brzmi: po co tak czynić? Czy nie lepiej porządnie się wyspać, by wtedy w pełni sił lepiej móc działać na rzecz chwały Bożej?

Ponieważ przesłuchania musiały zająć co najmniej tydzień, dzięki przenosinom do pałacu miałem nadzieję, że również biedny Mordimer Medderdin zakosztuje nieco możnowładczego luksusu. My, inkwizytorzy, potrafimy bowiem obywać się kromeczką suchego chleba i garnuszkiem stęchłej wody, lecz nie poznałem nikogo w naszym gronie, kto z radością kontentowałby się podobną dietą.

            Wielokrotnie pisałam, że lubi cieszyć się życiem i szanuje je - nie pragnie się narażać na niebezpieczeństwo, kiedy nie jest to konieczne. Jego w kółko powtarzane opisy niebezpieczeństw związanych z wyprawami do nie - świata świadczą o tym dobitnie. Swoją drogą, Mordimer ma szczególnie drażniącą manierę do ciągłego powtarzanie niektórych faktów np. o przekleństwie swego czułego powonienia - niektórych może to frustrować, ale kiedy ja trafiam na taki fragment, mimowolnie się uśmiecham.  

Z uwagi na przyrodzoną mi skromność staram się nie wspominać zbyt często o niezwykle czułym węchu, jakim zostałem obdarzony, lecz wierzcie, mili moi, że zmysł ten naprowadził mnie na pewną ścieżkę, kiedy badałem w klasztorze zwłoki siostry Matyldy.

          A propos powtarzania, mówiłam już, że Mordimer jest fałszywie skromny, pewny siebie, przekonany o swoich zaletach a jego ambicje przerasta chyba tylko jego hedonizm?

[...] lubiłem po prostu trunki gęste i słodkie niczym miód, a wytrawne napitki jedynie wykrzywiały mi gębę. Być może ta potrzeba słodyczy szła w parze ze słodyczą moich obyczajów oraz łagodnością charakteru.

Zawsze czekałem na to, aż ktoś ważny z Hezu lub Akwizgranu usłyszy o moich umysłowych walorach, zaletach charakteru i pobożnej bezwzględności działania.

            Pisałam też już wcześniej o tym, jak przedmiotowy stosunek do kobiet ma Medderdin, lecz poniższy fragment na tyle mi się spodobał, że postanowiłam go sobie zanotować: 

Przyznam, ze zawsze z niezwykłą podejrzliwością przyglądałem się zakonnicom. Kobiet nie stworzono przecież, by spędzały życie w ciemnej celi klasztoru, zajmując się jedynie modlitwą i umartwieniem. Kobiety stworzono, by grzały męskie łoża (i męskie serca) oraz by zajmowały się rodzeniem dzieci i pielęgnowaniem ogniska domowego. Jeśli jakaś niewiasta tego nie rozumiała lub nie chciała rozumieć, oznaczało to, że nie jest przy zdrowych zmysłach.

           Udało mi się też znaleźć fragment wielce dwuznaczny, który albo świadczy źle na rzecz inteligencji młodego inkwizytora, albo dowodzi, że nie brak mu dystansu do siebie: 

Zastanawiałem się, czy kłamie [Gregor Vogelbrandt] w tym samym stopniu co ja. Jeśli tak, to trzeba przyznać, że był bezwzględnym i załganym sukinsynem.

            Ostatni cytat to ciekawostka, którą postanowiłam sobie zapisać. Od wspomnianego w tym fragmencie miasta - Raciborza - dzieli mnie niespełna 15 km i mam do niego sentyment. Obiecałam sobie sprawdzić, czy opisane tutaj wydarzenie rzeczywiście miało miejsce.

Od pewnego czasu [inkwizytorzy nie wchodzą już w polskie granice]. - Gregor wzruszyły ramionami. - Konkretne, od szesnastu lat, kiedy oddział składający się z kilkunastu ludzi: inkwizytorów oraz ich pomocników, został ujęty, obity i wystawiony w dybach na rynku w Raciborzu na ludzkie pośmiewisko. Musieliśmy zapłacić sowity okup za ich uwolnienie. 

Na zakończenie powiem tylko, ze książka mnie nie zawiodła, ale z pewnością będziemy teraz z Mordimerem w chwilowej separacji i powrót do starszych części cyklu odłożę sobie na przyszły rok. 

wtorek, 3 września 2013

Bezlitosny, bezkompromisowy, bezwzględny...

Kolejna część cyklu inkwizytorskiego Ja inkwizytor. Dotyk zła składa się z dwóch minipowieści: tytułowego Dotyku zła oraz Mleka i miodu. W obu tych opowiadaniach Mordimer Medderdin prowadzi dwa bardzo owocne śledztwa. Z pewnością nie będziecie rozczarowani błyskotliwością młodego inkwizytora, gdyż nie pozwala się tu wodzić za nos, jak w Wieżach do nieba - przeciwnie jest przenikliwy, bezkompromisowy i bezwzględny.

Wydanie pierwsze tego tomu (Lublin 2010), projekt okładki Piotr Cieśliński.


       Pierwsze śledztwo z tytułowego Dotyku Zła Mordimer prowadzi na prośbę kolegi po fachu - Ottona Pleissa. Otóż jego kuzyn, tknięty nagłym impulsem (czy może, idąc śladem tytułu - nagłym złem) zabija swoją ukochaną żonę, bez żadnego widocznego powodu. Mordimerowi zajmie sporo czasu odszukanie źródła owego zła, które kierowało kuzynem Ottona. Omal nie dojdzie do kolnej tragedii. 
       O ile w poprzednim prowadzonym prze siebie śledztwie Mordimer wydawał się błądzić po omacku, to tutaj mamy już do czynienia z wytrawnym myśliwym. Jest zdecydowany, pewny siebie (aż do przesady), działa w sposób bezlitosny (często nawet okrutny), nierzadko obłudny (pali jedną niewinną ofiarę, by móc ocalić życie drugiej). Z drugiej strony potrafi jednak okazać dobre serce, współczucie i ciepło. Podczas lektury tego opowiadania będziemy też świadkami chwili słabości jakiej dozna Mordimer po wpływem "dotyku zła" i przy okazji wyjaśni się jedna ze spraw dotycząca jego przeszłości.

       W opowiadaniu Mleko i miód Mordimer przybywa do niewielkiej górskiej mieściny z nieoficjalną misją: ma się spotkać z informatorem Świętego Officjum. Okazuje się jednak, że do miasteczka przybywają też dwaj inni inkwizytorzy w poszukiwaniu świętych relikwii, które jakoby mają spoczywać w tej nieurodzajnej ziemi i sprawiać, że okolicznym gospodarzom plon udaje się tu wyjątkowo dobrze. 
        Przypadek sprawia, że tylko Medderdinowi udaje się odkryć prawdziwe źródło owego dobrobytu, jednak szlachetne serduszko inkwizytora (i wzgląd na bezpieczeństwo własnej osoby - a jakże), każą mu zatuszować szczegóły i wymyślić zgrabną historyjkę dla kolegów inkwizytorów.
        Jako że Mordmimer w górach spotyka piękną Dorotkę, z którą nie raz w tym opowiadaniu będzie figlował w łożu, będziecie mogli opis tych figli przeczytać. W Wieżach do nieba też było sporo erotyki i chciałam zaznaczyć, że na ogół podoba mi się sposób w jaki Piekara ustami Mederdina opisuje akt płciowy, bo zazwyczaj robi to bez zbędnej wulgarności, która często raziła mnie u Martina w jego Pieśni lodu i ognia.
        Przy okazji tego opowiadania Mordimer snuje też bardzo interesujące i, moim zdaniem, zabawne refleksje na temat tego, co dziś nazywamy turystyką górską:

[...] Ale co miało przyciągnąć ludzi do Herzelei albo okolicznych wiosek? Piękne widoki i świeże powietrze? Śmiechu warte! Komu by się chciało wędrować całymi dniami, by przez następne kilka dni pogapić się na góry? Kto by się na tyle przejmował tym, czy oddycha wyziewami wielkiego miasta, czy świeżym górskim powietrzem, by marnować na podróż czas oraz pieniądze? A możne ktoś przyjechałby tutaj, bo chciałby pojeść twarde niczym kamyki góralskie serki? Albo przywieźć z wyprawy szorstkie swetry z ostrej niczym oset wełny? Wolne żarty! Może jeszcze miejscowi przebieraliby się za niedźwiedzie i ryczeli dla zabawy gości oraz przygrywali im swe prościutkie, prymitywne melodyjki na byle jak skleconych skrzypeczkach? Może sprzedawaliby jakieś pokraczne figurki wyrzeźbione z kory albo drewna, albo miniaturowe siekierki, ciupagi, jak oni je tu nazywali. Aha, już widzę tłumy nadciągające wszystkimi gościńcami... Śmiechu warte, powiadam wam, mili moi.

         Z pewnością grono sympatyków Mordimera wśród górali może się niebezpiecznie skurczyć pod wpływem tych słów. Ja jednak zostanę przy swoim. To moja ulubiona postać polskiej fantastyki, jak do tej pory.  Z jednej strony - inkwizytor - bezwzględny, zimny jak stal, bezkompromisowy, jeśli chodzi o sprawy swojej wiary, bezlitosny. Z drugiej - czuły kochanek, bardzo przedmiotowo podchodzący do roli kobiety, wszechstronnie wykształcony, obrońca niemowląt i nienarodzonych dzieci. A wreszcie - chłopak o niezbyt szlachetnym pochodzeniu - fałszywie skromny, ambitny i mający baaardzo wysokie mniemanie zarówno o swoim intelekcie, jak i wartości własnej osoby. Ogólnie rzecz biorąc, można go serdecznie nienawidzić, ale nie sposób go nie podziwiać...