piątek, 28 czerwca 2013

Płomień, krzyż i tajemnicze drzwi

Pora na sporą dawkę polskiej fantastyki. Cykl książek o inkwizytorze Mordimerze Medderdinie przeczytałam już dość dawno, bo pierwsza książka - Sługa Boży - ukazała się w 2003 roku. Potem był jeszcze Młot na czarownice, Miecz aniołów i Łowcy dusz. Po przeczytaniu wszystkich czterech zbiorów opowiadań, jednoznacznie uznałam Mordimera za moją ulubioną postać polskiej literatury fantasy. W moim osobistym rankingu wyprzedza Geralda z Rivii i Jakuba Wędrowycza. Wydaje mi się, że to zasługa pierwszoosobowej narracji zastosowanej przez autora, dzięki której jesteśmy w stanie lepiej poznać tę jakże złożoną osobowość. Mam nadzieję, że dane mi będzie jeszcze zamieścić na blogu osobny post dotyczący tych wcześniejszych książek, lecz teraz pora na powrót do korzeni. Bowiem Jacek Piekara przedstawia nam w zbiorze opowiadań "Płomień i krzyż" wydarzenia chronologicznie mocno wyprzedzające te z wcześniejszych tomów.


     Jeśli liczyliście, że podczas lektury znów dane wam będzie obcować z dowcipem, cynizmem i ironią Mordimera, to niestety mocno się rozczarujecie. Owszem, mamy tutaj narrację pierwszoosobową: w pierwszym opowiadaniu prowadzi ją tytułowa Piękna Katarzyna - bajecznie bogata, lubiąca przepych, luksusowa koblencka kurtyzana, zafascynowana czarną magią, w następnych Arnold Löwefell - członek Wewnętrznego Kręgu Świętego Officjum, który w "poprzednim wcieleniu" stał po przeciwnej stronie barykady i przegrał z inkwizytorami. Choć żadna z tych postaci nie umywa się do Mordimera, obie są z nim związane. Bohater "cyklu inkwizytorskiego" pojawia się w opowiadaniach z tego tomu zaledwie parę razy i jakby mimochodem, lecz w końcu okazuje się być epicentrum całej akcji. W pierwszym opowiadaniu jest zaledwie kilku może kilkunastoletnim chłopcem, w kolejnych nieco starszym, lecz już doświadczonym przez życie młokosem o osobliwym talencie - na tyle interesującym, by inkwizytor Arnold zaryzykował dla niego życie, aby wcielić go w szeregi Świętego Officjum. Nie będę w tym miejscu zdradzała dlaczego inkwizytor Wewnętrznego Kręgu zwrócił uwagę na chłopaka ani co łączy Mordimera z Piękną Katarzyną - przeczytajcie sami, bo warto. Ja tę książkę pochłonęłam w dwa dni, a naprawdę czasu na czytanie u mnie jak na lekarstwo. 
     Zresztą Jacka Piekarę zawsze czytało mi się łatwo i przyjemnie, choć pierwszy raz zetknęłam się z jego twórczością literacką przy okazji gry Książę i tchórz - swoją drogą bardzo żałuję, że ta przygodówka na nowych systemach operacyjnych jest nie do odpalenia. Miała naprawdę niebanalną fabułę i ciekawe dialogi a dodatkowo piękną, szczegółową, choć dwuwymiarową, grafikę. Ach... powspominać można.
     Wracając do Płomienia i krzyża... w książce szczególnie podobały mi się... przypisy z tyłu książki. Piekara uchyla nam rąbka warsztatu pisarskiego i pokazuje jak wykorzystał w stworzonym przez siebie fantastycznym świecie realia kulturowe i obyczajowe doby Renesansu. Dowiemy się więc, na przykład, jakie znaczenie miał podówczas kolor żółty w stroju lub kto jest pierwowzorem Heinza Rittera - przyjaciela od kielicha Mordimera i sławnego dramatopisarza. Ponadto okaże się, że Gerber to nie, jak do tej pory myśleliście, nazwa słoiczków z jedzeniem dla dzieci opatrzona roześmianą buzią ślicznego bobaska, lecz nazwisko arabskiego uczonego, który w VIII w. n. e. wyodrębnił arszenik. No proszę, jak można przyjemna lekturę połączyć z pożytecznym pozyskiwaniem wiedzy historycznej. A sami przyznacie, że nadmierne czytanie fantastyki osadzonej w niby-historycznych realiach, powodować może niezłe zamieszanie w okruchach tego, co udało nam się wynieść poza szkolne mury z lekcji historii.
     Żałuję, że inne tomu cyklu nie są opatrzone takimi przypisami, bo  aż w nich kipi od nawiązań do naszego świata a przecież nie dla każdego muszą one być zupełnie jasne. I tak na przykład możemy przeczytać o "okresie błędów i wypaczeń" w historii Świętego Officjum i nie mieć pojęcia w jaki sposób ten zwrot funkcjonował w naszej rzeczywistości. Z takimi objaśniającymi przypisami spotkałam się jeszcze tylko u Marii Lidii Kossakowskiej w Siewcy wiatru, lecz tam nie były one równie pouczające, co u Piekary. z drugiej strony dawały jednak pojęcie, jak taką powieść się tworzy.
     Chciałam jeszcze zwrócić uwagę na piękne wydanie książki, które upolowałam w bibliotece. Okładka wprawdzie miękka, ale solidna, osłaniająca blok zszyty szkarłatną nicią. Kapitałka, wyklejka i zakładka w tym samym kolorze wyglądają wspaniale (sama zakładka okazała się też praktyczna, jeśli chodzi o przypisy). Przepiękne wydanie - musicie wybaczyć ten opis, ale mam zacięcie bibliofilskie i oprócz czytania książek lubię je po prostu mieć na półce i podziwiać, trzymać, przewracać strony... taka osobista perwersja. I coś w tym chyba jest, że piękne wydania czytam o wiele chętniej niż te byle jakie. Szukam ich na półkach w bibliotece, eksponuję u siebie w domu i chętnie do nich wracam. Nie wydaje mi się, żeby książka była takim samym przedmiotem użytkowym, jak kubek od kawy czy popielniczka - choć rozumiem, że ktoś może darzyć sentymentem i zbierać co piękniejsze okazy tych bibelotów.  
     Jeszcze brawa dla Fabryki Słów za okładkę (projekt Pawła Zaręby) - moim zdaniem najlepsza w całym cyklu - choć nie wszystkie wydania miałam w ręku. Początkowo myślałam, że okładka przedstawia Medderdina, ale po lekturze stwierdzam, że to raczej Löwefell - to w dużej mierze jego oczami śledzimy akcję. Co do ilustracji, to żadna pozycja z Fabryki Słów nigdy mnie nimi nie zachwyciła i tutaj jest podobnie.
    Ciekawa jestem czy Piekara przy wyborze tytułu książki sugerował się w jakiś sposób Ogniem i mieczem Sienkiewicza. Akcja pierwszej części Trylogii rozgrywa się podczas powstania Chmielnickiego a akcja tytułowego opowiadania Piekary podczas powstania chłopskiego w dolinie Mozeli, tam mamy piękną Helenę, tutaj malutką Annę Matyldę. Wydaje się, że na tym podobieństwa się kończą i może to tylko moje skojarzenie tytułów a nie żadne ukryte nawiązanie.
     Jeśli myślicie, że chronologicznie pierwsza część cyklu odsłoni przed wami wszystkie tajemnice świata, "w którym Chrystus zstąpił z krzyża, by ukarać swych prześladowców", to jesteście w błędzie. Owszem, sporo się wyjaśniło - między innymi to, dlaczego postać Mordimera Medderdina budzi zainteresowanie Wewnętrznego Kręgu - ale sporo zostało jeszcze do odkrycia. Piekara zawiesza akcję w ekscytującym punkcie, w którym przekraczamy z Arnoldem Löwefellem próg tajemniczych drzwi w klasztorze Amszilas - zresztą otwiera je dla niego znany z poprzednich części tęgi Bohenwald. Niestety, nie dane nam jest zobaczenie tego, co kryje się za drzwiami. Być może kolejne tomy, uchylą rąbka tej tajemnicy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz