wtorek, 13 sierpnia 2013

Witajcie w najbardziej nieprawdopodobnym ze wszystkich światów... w Świecie Dysku

Właśnie skończyłam czytać Kolor magii Terrego Pratchetta i od razu zasiadam do pisania postu, póki jestem na świeżo. Właściwie nie jest to moje pierwsze spotkanie z prozą Terrego - jakieś pół roku temu w naszej gminnej bibliotece wypożyczyłam W północ się odzieję, które stało obok Piekła pocztowego. To był straszny błąd. Wcześniej słyszałam już coś o Świecie Dysku i serii Pratchetta i wydawało mi się, że każdą książkę da się czytać osobno. Cóż, książkę przeczytałam, ale się nią nie zachwyciłam - czułam jakbym wpadła w środek jakiejś wielkiej kabały. Abyście mogli tego uniknąć - oczywiście jeśli nie zapoznaliście się jeszcze z cyklem - polecam ten przewodnik. Spodobała mi się jadnak narracja Pratchetta, zakochałam się też (chyba niestety bez wzajemności) w Nac Mac Feeglach i postanowiłam Świat Dysku poznać od korzeni...

Wydanie w tłumaczeniu Piotra Cholewy

      Przyznam, że lektura Koloru magii była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Po przeczytaniu W północ się odzieję, w ogóle nie spodziewałam się tego, co zastałam w tej książce. Akcja pędzi tu na łeb na szyję a wraz z nią czytelnik. Jeśli zabierzecie się więc za lekturę przygotujcie sobie kask i ochraniacze, bo w udziale przypadną wam nagłe i niespodziewane zwroty akcji, przerywane tryskającymi humorem anegdotami i pseudonaukowymi wywodami o naturze Świata Dysku. Potwory wyskakują na karty powieści jak króliki z kapelusza, a autor hojną ręka szafuje chwytami znanymi z kreskówek np. zawieszeniem postaci nad  przepaścią, by mogła jeszcze raz spojrzeć w dół nim spadnie. Książka jest niewielka objętościowo i czyta się ją naprawdę szybko, więc możecie doznać zawrotów głowy oglądając wydarzenia z perspektywy różnych bohaterów. A jest ich właściwie tylko dwóch (trzech?): Rincewid - niedoszły, tchórzliwy mag, znający tylko jedno zaklęcie oraz Dwukwiat - żądny przygód turysta z Kontynentu Przeciwwagi ze swoim Bagażem - podróżnym magicznym kufrem podążającym za swym panem niczym najwierniejszy pies. Wyczyny tego ostatniego są szczególnie godne uwagi i moim zdaniem przezabawne.  
      Jeśli chodzi o komizm to można go właściwie znaleźć na każdej karcie książki, lecz jest to humor czasem specyficzny, nie każdemu może się spodobać. Jednak jeżeli lubicie śmiać się na przykład z wyczynów grupy spod szyldu Monty Pythona, to jestem pewna, że książka się wam spodoba. U mnie osobiście większość komicznych sytuacji, postaci czy dialogów wywoływała raczej delikatny uśmiech na twarzy niż salwy śmiechu, którymi podczas lektury niektórych książek zwykłam wprawiać w osłupienie swojego męża. Niemniej jednak humor Pratchetta wart jest uwagi a Kolor magii stanowi miejscami niezłą kpinę z naszych naukowych wywodów o naturze i działaniu Wszechświata. Postacie są tu przerysowane do granic możliwości np. Bohater - Hrun Barbarzyńca, znajdziecie też sporo komizmu słownego (Tu- bez - pieczeni zamiast ubezpieczenie podobało mi się chyba najbardziej, niektóre imiona bohaterów też szczególnie udane- skrytobójca Zlorf Flanelostopy i oczywiście dialogi - błyskotliwe, wartkie i często niedorzeczne, jak cały Świat Dysku). A oto próbka zaskakującego, humoru Pratchetta, którego dystans do tworzonego przez siebie świata jest godny podziwu a sam autor mógłby nim obdzielić kilku bardziej "poważnych" pisarzy fantasy.

Ten niezwykły, opalizujący metal [oktirion]był na wybrzeżach Okrągłego Morza ceniony niemal równie wysoko jak myśląca grusza i niemal równie rzadki. Człowiek posiadający igłę z oktirionu nigdy nie gubił kierunku, ponieważ zawsze wskazywała Oś świata - była niezwykle czuła na magiczne pole dysku. A oprócz tego, w cudowny sposób cerowała skarpetki. 

Tak właśnie wygląda większość fragmentów prozy opisującej zasady działania Świata Dysku. Nawet tytułowemu kolorowi magii się dostało:
(...) To był niewątpliwie Królewski Kolor, którego wszystkie pomniejsze są jedynie częściowym i niedoskonałym odbiciem: oktaryna, kolor magii. Żywy, jaskraw, wibrujący, był bezdyskusyjnym odcieniem wyobraźni, ponieważ gdziekolwiek się pojawił, stanowił znak, ze zwykła materia jest zaledwie sługą magicznego umysłu. Był czarem uwidocznionym.
     Chociaż Rincewid zawsze uważał, że wygląda jak fiolet z domieszką zieleni.

     Jeśli więc uwielbiacie fantastykę, a macie dosyć tych wszystkich misternie i mozolnie budowanych światów, których pomysłodawcy usilnie starają się nadać im choćby cień prawdopodobnego istnienia (najchętniej czerpiąc przy tym z jakichś najnowszych teorii naukowych), jeśli zmęczyły was pompatyczne wydarzenia, mające decydować o losach owych światów i jesteście zmęczeni ich bohaterami, to zapraszam was do Świata Dysku - najbardziej nieprawdopodobnego, niedorzecznego i często groteskowo przerysowanego (co chyba najlepiej oddaje okładka wydania, które miałam okazję czytać).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz